kamgur - od miasta do miasta lyrics
[zwrotka 1]
od miasta do miasta, czas już nastał
bauns do tego narasta, dwunasta
nogi rozstaw, nastaw, miazga
hajsem szastam, laska
kocie ruchy trzaska, ważka sprawa
kawa, ława i kanapa, graba, łapa, trawa
milion znajomych, którzy swoi?
ktoś się boi, się troi
się roztrajam, biegam tu, to tam latam, lont odpalam
fabryka snów, znów mój mózg łata
w śnie oczarowany, pijane barany
solenizant uchachany pod stołem się cały wali, czaisz?
electro dance, tajemnice piramid
wódka na stół, król parkietu, bój-kacha
rozdziela drania. sfazowana grupa
powoli zachodzi w trupa
taka to impreza u nas, u was. słuchaj
mam kilka uwag co do wyszczubiania nosa
trudno. jeszcze wróci do nas, to powraca jak
rezonans, który odczuwam tupam, mocno nogami
pozbyć się zła, które się czai. schiza na maksa
sto osiemdziesiąt stopni, świat nastaw
to nie radio, bas trzaska, w głowie masakra
zwoje uszkodzone, zero kontaktu, człowieka człowiek
wyciąga, ciągnie gdzieś do lodówki żreć
co to za świnia? lawina słowa, przeginam
dopijam. do pokoju wbijam, tam przypał
przeszkodziłem parce w kopulacji znikam
na dworze. kolejny ogień w obieg. płonę
czuję, że tonę. rzucam żetonem
zwracam na siebie uwagę, żeby nie zmienić się w totem
na torze wagon. wykoleił się ziomek
szybka pomoc i z powrotem na drogę
znów pomyliłem cudzą chatę z moim domem
[refren]
jeśli myślisz, że dziwki
seks, używki ponad wszystkim
materialiści, posiłki przyślij, wychodzę
bez sensu siedzieć w gównie ziomek
będziesz na dnie, fajnie? a na końcu już nie możesz
jeśli myślisz, że cycki
cash i pyłki ponad wszystkim
materialiści, posiłki przyślij. wychodzę
bez sensu siedzieć w gównie ziomek
będziesz na dnie, fajnie? a na końcu już nie możesz
[zwrotka 2]
przychodzę, część zahaftowana na podłodze
płonę, znowu bat, krąg i tym zwrotem tonę
w akcji ciąg bong i z nalotem
drin na ochotę, “drin, drin weź no chłopie”
na balkonie aranż. znów rurę odpala
ile można tak nadal?
łazienka mnie rozwala, klaustrofobia powala
chwilowa nie zabawa to horrory jak hannah
wara ode mnie, mówię “weź wypierdalaj”
zbyt podchmielony i brak ogara
przychodzi mała, coś tam gada, uspokaja
“lala odejdź, muszę iść zrobić najazd”
oddalam się, komnata, ciemno i latam
transport, inne pomieszczenie rzyga kolejny pajac
ale już zachlana tutaj grupa, ten dom jak pałac
trochę już za mała ta sala, ten pokój do spania
[refren]
Random Lyrics
- black kent - we love black lyrics
- joe hendry - joe hendry's teenage dirtbag theme song lyrics
- conejo - g-rabbs lyrics
- yvan cray - mazda lyrics
- fuvk - silence lyrics
- endaiz - savage's hope lyrics
- nonpoint - undecided lyrics
- thomasolo - probe-jbkaffe für unentschlossenen jbksimon lyrics
- love a - treeps lyrics
- ahmed (rapper) - il ama lyrics