tau - bezdomni lyrics
[ref.]
ja ciągle wrak
ciągle ja, ciągle tak
ciągle wrak, ciągle sam
ciągle wracam wgłąb
[verse 1]
miałem taką akcję;
zawinąłem chłopa na autostradzie, który wlókł się tam z plecakiem
i to raczej nie był sp-cer..
pytam;
“skąd żeś, panie, wziął się na tej trasie, o tej porze
ciemnym dworze? idziesz sam nocą? siądź obok”
siadł z tyłu i przepraszał mnie przez, nie wiem.. pięć minut
mówię; “przecież ja się zatrzymałem, za co mnie przeprasza?”
-bo tak nie wypada się tak wpraszać
aha..
przestaję nalegać, zaczynam przyśpieszać
chyba nie mył się już tydzień bo odsuwam swój szyberdach
widzę, że pan jest strudzony, ile to już godzin, ten marszobieg?
i co pana w te stronę?
-szukam pracy, nieważne, co znajdę – ważne, że coś złapię
nie jadłem już tydzień
ile można z pustym flakiem – myślę..
wypadła mi wykałaczka z ust
którą wydłubałem kaczkę z dziur w zębach
opadła mi szczęka
a on, że nie narzeka, go trochę boli nerka, ręka
przemarzł pod namiotem bo przeciekał
mokre pole, nie ma śledzia
moment, moment, o czym temat? ściszę radio
kurde, nie dowierzam, to jest jakiś triatlon?
obóz przetrwania? jakaś faza
“jestem bezdomny, mam trzydzieści cztery lata
właściwie to od zawsze jestem w takiej biedzie
kiedy miałem siedem lat odcinałem ojca z belek
mama mi odeszła jak miałem piętnaście
i mieszkałem w domach dziecka”
życie jest brutalne – myślę sobie i wyciskam pierwsze łzy
ale nie chcę być zły, boży plan to rzecz święta
“ja przepraszam, że tak wpraszam się do auta”
ja chcę płakać jak baba, a tu szlag mnie trafia, że on gada
mówię stop, wszystko w porządku
nie ma problemu, bracie, powiedz, gdzie cię zawieźć
bo ja jadę… do domu.. dziś kolacja
a on nie miał nawet dokąd wracać
mówi, “proszę pana, w niebie jest zapłata
ważne, by mieć dobre serce, kochać szczerze i wybaczać
wolę głodować, niż kraść, żyć z sumieniem”
zgotował mi żal nad płomieniem swojej duszy
dałem mu sto pięćdziesiąt złotych na zakupy
czy ja jestem podły? jezus chrystus nieprzekupny
[ref.]
[verse 2]
byłem w wwa, na linii metra, w centrach
siadłem obok klienta, który miał twarz dziecka
chłopak i już ledwo trzymał się na nogach
jak on wyglądał, o mój boże, to druga historia
co jest, dzieciak? prawą rękę trzymał w śmieciach
chyba grzebał za jedzeniem, nie wiem, nie usłyszał, biedak
muszę go poklepać, więc dotykam ramienia
wzdrygnął się, jakby nie miał mięśnia i nie wiedział, co go czeka
“nie bój się, bracie, nie chcę cię zranić”
patrzył się na mnie, jakby poznał każdą z ludzkich granic
ciężar, czuję go od serca
oczy miał zmęczone, jakby nosił nimi wszechświat
wtedy pękam, życie skopało mnie po mordzie wielokrotnie
nie sądziłem, że ich skale oceniłem tak pochopnie
“pomóż”, wyszeptał, jakby nie miał sił, mocy
termometry wskazywały minus dwadzieścia stopni
kończyłem szkołę, chciałem iść na studia
i tak się uwziąłem, że matura na piątkach i czwórkach
mama była lekarką, pracowała z powołania
tata był kardiochirurgiem, jeździł na wezwania, ciągle
w końcu postanowił, że nad morze pojedziemy
że tam może odpoczniemy
“boże, nie wyprzedzisz”, chłopak krzyknął, jakby ciągle był w tym aucie
ludzie na peronie pokiwali głową, czując irytację
i znów slow-motion, słyszę gdzieś karetkę
ludzie poubierani pięknie, przemykają jak cienie
sam w piekle, chłopak zyskał jakby drugie tchnienie
“mam siostrę, śpi na klatce schodowej
muszę jej zanieść chociaż kromkę
proszę, pomożesz?”
chwytam się za kieszeń, nie miałem portfela
mówię “poczekaj”, nadjeżdża kolejka, nie wiem co wybierać
z jednej strony nie mam siana, z drugiej czasu
jeśli nie wsiądę, to pociąg odjedzie
jeszcze mam kilka przystanków, to ostatnie połączenie
drzwi zasunęły się przed moją twarzą
zapamiętam to spojrzenie
zapamiętam..
jesteśmy bezdomni
bezdomni bez uczuć
bezdomni bez miłości
bezdomni bez dobra
bezdomni bez słowa
świętego słowa..
boga
mój panie, jezu chryste, jestem grzesznikiem
wybacz mi, że nie zawsze żyję według tego, co jest w piśmie
czuję, że spłaciłem długi
których narobiłem, kiedy byłem głupi
wyrwałeś mnie z pustki
duchu święty, przyjdź, oświeć ludzi
niech poczują miłosierdzie, które wlejesz do ich duszy
brak mi słów, by wyrazić moją miłość, panie
przecież ty mi dajesz słowa, kocham każde
jestem bezdomnym, kiedy ciebie nie ma, królu
chcę być skromny, dałeś serce, które zatopiłem w bólu
za to – chryste, króluj, proszę, króluj ojcze
by już żadne twoje dziecko nie poczuło się bezdomne
by już żadne twoje dziecko nie poczuło się bezdomne
janie pawle drugi, jesteśmy bezdomni, bez ciebie
módl się za nami
Random Lyrics
- jenny almsenius - tåglåten lyrics
- mc morpheu - hora da verdade (pollo diss) lyrics
- the verve - velvet morning lyrics
- so-shin - harfamo befahm lyrics
- hedwig and the angry inch the musical - exquisite corpse lyrics
- caporal cocosnoot - la rage à la gare lyrics
- sabotage - incentivando o som lyrics
- pedro aznar - blackbird lyrics
- sido - goldjunge lyrics
- nalyd - hairy recluse lyrics