topos patosu - wiadro lyrics
chciałem przyjść?
chciałem przyjść
chciałem przyjść
chciałem…
chciałem przyjść?
chciałem przyjść
chciałem przyjść
chciałem…
chciałem przyjść, jednakże schlałem się gdzie indziej
było to haniebne, a chyba było niechybne
nie znasz słowotwórstwa – nie wpierdalaj się w nawijkę
wszystko to i tak jak wjebać się z deszczu pod rynnę
lubię, kiedy pada, kiedy padam i mnie łapiesz
w moment, gdy jebana infolinia traci zasięg
hardcore to jak posiadówka z k-mplem na werandzie
przy afganie, kiedy był w afganistanie także
to nie jest mój świat, nigdy nie był, nigdy nie będzie
trzymam się z daleka, a jebany świat jest wszędzie
tak bardzo bym chciał, aby ludzie mówili wierszem
jak wieszcze, a możliwe, że te żywotłoki są zwierzęce
dziękuję – też kminię, że to wszystko jest niezbędne
jak psu buty, świni siodło i zakalec w cieście
wszystko dla nałogów, aby myśli były lepsze?
oprócz kilku osób to i tak jebany bezsens
choć dla owych osób to i tak jebany bezcel
pijani powietrzem zanurzeni w pięknie przez chwileczkę
pijani powietrzem zanurzeni w pięknie
wyciągam ćpunów z ulicy lepiej
od zjebów z k.b.d.s.p.n
choć to i tak prawda, że wszyscy żyją tu w piekle
choć to i tak prawda, że wszyscy żyją tu w piekle
nie znasz słowotwórstwa – nie wpierdalaj się w nawijkę
fajnie, że mała ma szminkę i jesteś dla niej przecinkiem
choć wszystko wygląda tak jak wjebać się pod rynnę
zapamiętaj moment, kiedy słyszysz tę bibułkę
często jest tu tak, jakby nasz świat był w jakimś łagrze
często czuję się, jakbym płynął na plecach w wiadrze
tyle szmat, a podłogi brudne
tyle lat, a noce są cudne
uschły kwiat, rozmazane twarze
te wśród wrażeń i wymieszanych marzeń
te wśród wrażeń i wymieszanych marzeń
te wśród wrażeń
szczyty
w obraz ich rozmyty jakbym był podpity
wgapiam się jak paralityk, przy czym
nie wiem, co będzie
czy aby ciągle włażę i czy gdziekolwiek doszedłem?
korona własnego świata
którą chciałbym wyrzucić w górę, tak jakbym mógł na niej latać
i latam
od kamienic do kamienic, a tam
atrapa ulicy, piwnicy atrapa
rozbiegany celownik wycelowany po dachach
gdy mija moją postać
jakby nie mógł zostać
ustać i odpalić browca
sekunda to następna sekunda
a jednak czy runda?
odmierzona sztachem szluga
totalne manowce na „cudnych manowcach”
„patologia woli” – zwykła patologia
i odbitka od dna w camera obscura
w centrum miasta jakiś wandal nagryzmolił „dupa” na murach
mógłbyś dostać przeciek, że dzień i noc to kawa z mlekiem
dla ciebie byłoby to konkretem jak betonowy eter
myśli w lecie… gdy nastąpi jesień:
pustawo na wyciągnięcie okien
obym wziął to za fortel i opuścił grotę
zima zastała zastygłe, zastałe zaistniałe obyczaje
a lale zaczęły odwalać tu ciepłe kraje
jak to mówią koty: takie oto płoty
a nad taflą wody, gdy byłem zmęczony
wydarł się na mnie łabędź decydujący się lecieć
gąsienice tramwajów i liście na wietrze
przelatują w najlepsze z ludźmi, póki zechce
przeistoczyć się to w przestrzeń
opuść gardę postawioną przed powietrzem!
opuść gardę postawioną przed powietrzem!
opuść gardę postawioną przed powietrzem!
opuść gardę
opuść gardę
opuść gardę postawioną przed powietrzem!
opuść gardę postawioną przed powietrzem!
opuść gardę postawioną przed powietrzem!
opuść gardę
opuść gardę
opuść gardę
pu-psz!-t-puf-t-puf-psz!
ft-pt-pu-psz!-t-puf-t-puf-psz!
ft-pu-pu-psz!-t-puf-t-puf-psz…
opuść gardę postawioną przed powietrzem!
opuść gardę postawioną przed powietrzem!
opuść gardę postawioną przed powietrzem!
opuść gardę
opuść gardę postawioną przed powietrzem
opuść gardę
Random Lyrics