azlyrics.biz
a b c d e f g h i j k l m n o p q r s t u v w x y z 0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 #

żyt toster - nieśmiertelny lyrics

Loading...

[verse 1]
przychodzę na świat, klaps, położna zwraca mi funkcję życiowe
od samego początku robiłem na przekór bliskim i sobie
nie chciałem życia, co było mi dane, niby wspaniała podróż w nieznane
moje powieki jak posklejane, nie chciały zobaczyć świata nad ranem
daje w back, patrze na siostrę jak przez mgłę, zamieszanie w tle
potem na ojca choć nie wiem kim jest, plamą na ścianie?
nie mam pojęcia w ogóle o tych dziwnych obiektach koło mnie
strasznie mi źle, bo nie wiem co jest, chce mi się żreć, drę mordę
w objęciach matki słyszę słowa, że wszystko dobrze jest
zapadam w sen, znika więc każdy problem
nie wiem nic o znaczeniu jej słów, ale każde z nich daje mi spokój i tuli do snu
znów, później po dziesięciu latach mama mówi mi, bym do domu szybko wracał
i nie gadał z ludźmi i odwracał się trzy razy gdy idę na pasach gdzieś
i że łatwo trafić na wariata, który w becie asfalt tnie
to był okres gdzie za sprawą dragon balla
w sklepie wciąż pytałem się czy jest magiczna fasola
i gdzie schował ją ten gościu w wąsach?
i że czekam już od tygodnia
po czym idę na obiad ulubiona kuchnia włoska, jest
dziś pizza na grubym, pieczarki, szynka, ananas
i ketchup, nigdy brokuły, powiedz jak można je lubić?
w moim wieku nic co zielone nie jest dla ludzi
to wiem już, nic co słodkie nie jest mi obce; terencjusz

[verse 2]
piętnaście lat później, po wielu butelkach wódki
ojciec mówi mi bym zrobił magistra i wyszedł na ludzi
nie po to musiał trudzić się, tyrać, bulić za wyjazd
bym wbijał w to chuja po 5 latach zdawania na przypał
nie miałem głowy do tego, zapierdalałem na etat do tego
robiłem co mogłem, by moje marzenia nabrały znaczenia, tego większego
jakbym nie pragnął od życia niczego wielkiego; minimalista
jeździł po świecie zbierając znaczki na necie; filatelistyka
zegar tyka ja pojebany jestem, gotów na zmiany
bronię się wczesnym wrześniem, wreszcie, głownie dla taty
przecież mogłem zrobić to pięć lat wcześniej, w końcu będzie mógł spać
zbieram graty, pieniądze z wypłaty, żegnam schematy i jadę w świat
czego się bać? zimna? deszczu? śniegu? przeszkód? drogi w nieznane?
wszystkie są takie same, tylko że dzikie lub utwardzane
płyną mi kolejne lata, brak pieniędzy, dorywcza praca
daje mi jeść, daje mi sen, daje mi powód bym nie chciał wracać
chiny, malezja, azja cała brana wzdłuż i wszerz
jest euro, obie ameryki, wszędzie odnalazłem sens
wiem, wszystko czego nie wiedziałem wcześniej
jak oddychać prawdziwym powietrzem
nic co ludzkie nie jest mi obce, człowiekiem jestem
chociaż grubo po trzydziestce jeszcze, trzydziestolatek w akcji
tyle, że bardziej myślę o domu, rodzicach i stabilizacji
w przeddzień moich czterdziestych urodzin wsiadam w samolot i myślę o drodze
wiozę notatki i te znaczki w sprawie każdego miejsca na globie

[verse 3]
nie mogę odnaleźć się w kraju, który mnie wydał na świat
przez jakiś czas, nie mogę znaleźć ładu w kolejnych dniach
nie mogę brać z życia tego co zawsze było tu ważne dla mnie
stabilizacja, której pragnę sprawia, że myślę przewidywalnie
nie mam chaty, pracy, kredytu, na raty, nic
jakby nic jak wy, nic poza historią jak nikt z was
myśl ta stawia na nogi, w oku pojawia się błysk, pomysł
co zrobić wali mnie w pysk, prawie jak kij baseballowy
paru rektorów, wydawców znam, kupę notatek i znaczków mam
dzwonię zaraz do nich i przedstawiam im plan
po tym zakładam garnitur, nie miałem go na sobie chyba dekadę
biorę notatki, znaczki i jadę z nimi na spotkanie
na spontanie łapię taksę, nie było okazji bym kupił własne
deszcz wali w maskę, dlatego ślepo patrzę w wycieraczkę
mija minut kilkanaście, proszę kierowcę by wjechał w zakręt
płacę, trzaskam drzwiami, staję czekam za zielonym światłem
w prawo, w lewo patrzę jakbym miał przed oczami własną matkę
wszystko co wiem, zawdzięczam tylko ojcu, jej właśnie wiem
łatwo trafić na wariata, który w becie asfalt tnie
z tym, że nie myślałem, że to może spotkać właśnie mnie
pewnie wchodzę na skrzyżowanie, mam zielone więc stąpam dalej
za mną w ciemno trzy osoby, nikt się nie rozejrzał nawet
jedno wielkie zamieszanie, wycie klaksonów pustoszy mi głowę
jedno co po mnie zostanie, to te znaczki z każdego miejsca na globie



Random Lyrics

HOT LYRICS

Loading...